Magdalena Marków
seria:
SMOCZA KREW
"Każdy ma prawo popełnić błąd. Gdybyśmy byli nieomylni niczego byśmy się nie nauczyli"
"Smocza Krew - Wybraniec"
To stało się w ułamku sekundy. W żyłach młodzieńca nadal buzowała krew. Poczuł znajome mrowienie w palcach, które tym razem stopniowo ogarniało całe ciało. Wiedział co się za chwilę stanie. Jednak po raz pierwszy zachował niesamowitą klarowność umysłu. Ogarnęła go euforia, błyskawicznie przeradzając się w furię. Był pijany własną mocą, o której istnieniu dotąd nie miał pojęcia, choć teraz leniwie przepływała przez jego żyły, promieniowała przez skórę, tworząc na niej maleńkie, pełzające krwistoczerwone płomienie. Wystarczyło jej tylko użyć, by zniszczyć otaczających go wrogów. Czymże była ich broń, skoro w jednej chwili mogła się przemienić w pył, podobnie jak ich wątłe, nic nieznaczące ciała?
Drasan stał przez chwilę nieruchomy niczym posąg boga śmierci, przyobleczony w świetlistą aureole płomieni. Czuł się silniejszy niż kiedykolwiek przedtem. Najpotężniejszy z wszystkich żywiołów, był teraz na jego rozkazy. I wtedy stało się to przed czym wielokrotnie ostrzegał go mistrz Ashkan, a nad czym już zupełnie nie panował. Energia ognia zawładnęła jego ciałem.
W okamgnieniu płomienie buchnęły wokół niego, tworząc tarcze, żywą i jakby obdarzona własną świadomością, napędzaną jego
gniewem i żywiącą się nim.
Zaczęło się od nagłego wybuchu, który utworzył wokół Drasana krąg spopielonej trawy. Ogień, niczym wypuszczona z klatki dzika bestia, rzucił się na jego przeciwników. Powietrze wokół falowało od żaru, a potężny ryk niemal zagłuszał nieludzkie wycie palących się żywcem ludzi.
Jednak wszystko ma swój kres, również moce Drasana. Czuł jak wypalają się jego siły, jakby huczący wokół żywioł zabrał mu całą energię. Padł na kolana. Wiedział, że kona, a ogień powoli aczkolwiek nieuchronnie wysysa z niego życie. Pociemniało mu przed oczami. Zrozumiał, że musi to przerwać, bo inaczej umrze pochłonięty przez nieposkromiony żywioł.
I wtedy, w momencie nieuchronnej agonii, spłynęło na niego zrozumienie. Uwolnił dar, pozwolił, aby moc go opuściła. Zrobił to instynktownie, ledwo zdając sobie z tego sprawę.
W jednej chwili był bogiem obdarzonym niszczycielską silą, by zaraz potem stać się kruchym śmiertelnikiem niezdolnym choćby do tego, by podnieść się z klęczek. Nie wiedział, co to oznacza i wolał tego nie wiedzieć. Ta niewiedza była niczym ciepły i bezpieczny azyl, do którego powoli niczym rak, wycofywała się jego gasnąca świadomość. Zmysły z wolna wracały do równowagi. Powoli docierało do niego, że to, co zrobił może mieć dla niego katastrofalne konsekwencje. Gdy tak klęczał pośrodku wypalonego do gołej ziemi kręgu, otoczony przez cuchnący dym i odrażający swąd przypalonego mięsa, zrozumiał, że popełnił błąd. Ci ludzie byli tylko zachętą, by użył swojego daru. To on miał go ostatecznie
zmusić do kapitulacji i udało się. Wszędzie wokół widniało świadectwo destrukcyjnej mocy, którą uwolnił.
Kątem oka dostrzegł, jak przez dymiące zgliszcza jedzie dwóch jeźdźców. Jedynymi z ocalałych byli Ulrica w towarzystwie tajemniczego dowódcy oddziałów Gaenora. Najemniczka ostatecznie straciła zimną krew.
– Mówiłeś, że ten gnojek jest nieszkodliwy! Podobno, nie potrafi się posługiwać swoim darem! – wrzasnęła, wskazując na dymiące pobojowisko.
– Widocznie potrafi o wiele więcej niż się spodziewamy – odrzekł ze stoickim spokojem jej towarzysz.
– O wiele więcej?! – powtórzyła jak echo rozwścieczona. – To jakiś przeklęty wybryk natury!
Mężczyzna popatrzył na nią rozbawiony.
– Teraz za to jest unieszkodliwiony – stwierdził, wskazując na klęczącego Drasana.
– Chrzanić to – warknęła najemniczka, po czy dodała zimnym głosem. – Jeśli mi natychmiast nie zapłacisz, to poderżnę gówniarzowi gardło i zabawa się skończy.
Mężczyzna zaśmiał się nieprzyjemnie i odrzekł:
– Tylko spróbuj się do niego zbliżyć, ty najemna zdziro, a wyrwę ci serce i jeszcze bijące wepchnę do gardła.
Ulrica zamarła. Mimo że mówił to z takim spokojem, nie mogła nie dostrzec błysku w jego oku. To była groźba, którą należało traktować serio.
Mężczyzna podjechał do młodzieńca i spojrzał na niego z wysokości końskiego grzbietu.
– Wspaniałe przedstawienie. Ale zdaje się, że w końcu i tak przegrałeś – stwierdził chłodno.
Drasan uniósł głowę i spojrzał w kierunku, z którego dobiegał ten głos – wciąż widział jak przez mgłę.
– Nie wy mnie pokonaliście – rzekł siląc się na słaby uśmiech. Nie był to najlepszy moment na brawurę, ale nie dbał już o to.
– Nie. Zrobiłeś to ty sam przy pomocy Energii Smoczego Ognia. Nie potrafisz jej jeszcze kontrolować, co mogło cię zabić.
Na swoje szczęście okazałeś się dość silny – odrzekł mężczyzna tym samym, doprowadzającym księcia do szału chłodnym, acz racjonalnym tonem.
Drasan patrzył na niego, desperacko chcąc zachować resztkę przytomności. Wszystko, co go spotkało dzisiejszej nocy powoli układało się w logiczną całość. Do tej pory jego niezwykły dar nie objawiał się w postaci tak destrukcyjnej siły. Teraz, kiedy zdawał sobie sprawę, jak wielkie płynie z tego niebezpieczeństwo, poczuł ogromny wstyd i złość na samego siebie za to, że dał się sprowokować.
Najemniczka zeskoczyła z konia i podeszła do niego. Teraz wydawała mu się jeszcze wyższa. Książę spojrzał na nią z trudem ogniskując wzrok. Czuł się upokorzony i pokonany, a do tego był ledwie żywy. Wiedział, że to oni wygrali, ale zrozumiał jedno. Ta bitwa, pomimo że przegrana, uczyniła go jeszcze groźniejszym.
Zdobył nowe doświadczenie, które nie może się równać z nawet najlepszym treningiem. I co najważniejsze, mógł się poszczycić nową wiedzą na temat Energi Smoczego Ognia. Wiedział już, jaki ma wpływ na niego. Widział jej niszczycielską potęgę i rozumiał w jaki, zdecydowanie rozważniejszy sposób, może ją wykorzystać. Zanim jednak zdecydował się na jakiekolwiek działanie, poczuł uderzenie w tył głowy, które pozbawiło go przytomności.
"SMOCZA KREW CZ. I - WYBRANIEC"
(fragment)
Drasan
Boris
"SMOCZA KREW" CZ. II
NOWY SPRZYMIERZENIEC
(fragment)
Ponieważ nie udało mu się przekonać najemniczki do pozostania w obozie, Drasan uznał że bezpieczniej jeśli pojedzie z nim zamiast podążać za nim. Nie przewidział jednak tego iż jej towarzystwo okaże się aż takim ciężarem. Wciąż musiał odpowiadać na całe mnóstwo niedorzecznych pytań i raz po raz powtarzać niczym mantrę, że wcale nie potrzebuje żadnego wsparcia żeby raz na zawsze rozprawić się z Borisem.
– A co jeśli zrani ciebie albo Velwela? – zapytała z charakterystyczną tylko kobietom dociekliwością.
Drasan westchnął ciężko. Nie miał już siły ani cierpliwości tłumaczyć jej po raz enty tego samego, ale nie miał wyjścia.
– Nie dopuszczę do tego drugi raz – odrzekł. – A co do Velwela, to powinniśmy się cieszyć, jeśli jeszcze nie jest martwy. Znam Borisa i wiem, że nie ma on ani skrupułów, ani tym bardziej sumienia. Pocieszam się jedynie myślą, że mógł zastawić na mnie pułapkę.
Przez chwilę panowała zbawienna cisza, w trakcie której mógł po raz kolejny przeanalizować całe zajście. Miał całkowitą pewność, że Velwel wcale nie pojechał na polowanie. Nie należał do najlepszych myśliwych, a poza tym tę działkę zostawiał zwykle jemu bądź Alt'arowi. Musiał więc zniknąć po to, by on i Neila zyskali chwilę sam na sam.
Zaledwie wjechali na rozległą polanę, uzyskał odpowiedź na wszystkie dręczące go pytania.
Krew znajdowała się niemal wszędzie...
Drasan zeskoczył z konia i z wyrazem głębokiego skupienia na twarzy zaczął badać odciśnięte w rozmiękłej ziemi ślady.
– Krew jest świeża i wszystko wskazuje na to, że nie należy do człowieka. Zatem Velwel żyje – poinformował swoją towarzyszkę.
Nawykła do widoku posoki Neila również zeskoczyła z siodła. Uklękła w miejscu, gdzie rozlewała się największa kałuża, po czym dokładnie przyjrzała się zrytej ziemi i śladom wyglądającym na odciski łap olbrzymiego wilka.
– Ilość krwi wskazuje na to, iż ktoś wykrwawił duże zwierzę. Jelenia albo konia. Wnioskuję, że wlekł je po ziemi, zostawiając trop – powiedziała tonem wytrawnego tropiciela, po czym uniosła głowę, by na niego spojrzeć. – To coś w rodzaju śladu z okruszków... dla ciebie.
– Dlatego dalej pojadę sam – stwierdził książę, podchodząc do swojego konia.
Neila nie wyraziła nawet słowa sprzeciwu. Najwyraźniej czuła się zbyt wstrząśnięta, by mówić cokolwiek. Jednak w jej oczach widział zarówno strach, jak i troskę. Sam również się bał, bynajmniej nie o siebie, tylko o Velwela.
– Wrócę – powiedział, starając się w to słowo włożyć tyle przekonania, ile się dało, i nie czekając na odpowiedź popędził konia.
Jechał powoli wiedziony nieomylnym przeczuciem, że cokolwiek postanowi, to i tak stoi na przegranej pozycji. Gaenor ostrzegał go przed Borisem. Jego zdaniem wilkołak od dawna się na niego szykował. Być może nawet nagiął, a nawet złamał rozkazy swojej Pani.
Krwawy trop wiódł pomiędzy dwoma rozłożystymi dębami i dalej w głąb lasu. Tam jazda okazała się niemal niemożliwa, zatem książę pozostawił wierzchowca i ruszył dalej pieszo. Węch podpowiadał mu, że jest już blisko, gdyż palący nozdrza trupi odór Borisa przytłoczył wszystkie inne wonie. Drasan szedł dalej. Ufał swojemu nosowi, podobnie jak w to, że Velwel wciąż żyje.
Zatrzymał się dopiero na skraju niewielkiej polany. Domyślał się, że wilkołak już go zwęszył. Musiał się jednak upewnić, że poza Velwelem są całkiem sami. Serce mu zamarło na widok przyjaciela. Zdawał się nieprzytomny i trochę pokiereszowany, ale żył.
Drasan przykucnął za pniem masywnego dębu i czekał. Podobnie jak Boris należał do cierpliwych łowców i w razie potrzeby umiał się poruszać bezszelestnie. Wiedział, że gdy tylko ruszy w stronę nieprzytomnego przyjaciela, wilkołak również opuści swoją kryjówkę. Jednak zamiast robić to, co z góry przewidziane, zdecydował się zaczekać na pierwszy ruch swojego przeciwnika.
Boris był sam. On również. Pytanie, który z nich wykaże się większą cierpliwością.
Smoki to z reguły drapieżniki atakującymi z zaskoczenia, zatem polowanie z zasadzki nie leżało w ich naturze. Dlatego właśnie Drasan dał się zaskoczyć jak złapany w sidła zając.
Wilkołak podkradł się do niego od tyłu i od razu zaatakował. Drasan nie zdążył chociażby pomyśleć o wyciągnięciu broni, gdy otrzymał potężny cios w tył głowy. Okazał się on na tyle silny, że powalił go na kolana. Następny pewnie by go ogłuszył, ale w porę zdążył przetoczyć się po ziemi poza zasięg rąk napastnika.
Spróbował wstać. Boris doskoczył do niego i celnym kopniakiem w bok powalił z powrotem na ziemię.
Drasan wypluł z ust krew i ponownie spróbował się podnieść, ale instynkt podpowiedział mu, że nie jest to zbyt dobry pomysł.
– Naprawdę myślałeś, że dam ci się podejść? – zapytał wilkołak, stając przed nim z rękami na biodrach. Nawet w swojej ludzkiej postaci pozostał przerażający i śmiertelnie niebezpieczny.
– Ani przez jedno uderzenie serca tak nie myślałem – odparł książę, podnosząc wzrok i patrząc prosto w wykrzywioną nienaturalnym grymasem twarz potwora. – Zastanawiałem się za to, jak będzie się prezentował twój łeb na ścianie mojej komnaty, kiedy już ci go zetnę.
Boris wyszczerzył zęby w uśmiechu, odsłaniając długie kły.
– Nadal jesteś hardy – powiedział. – Przypominasz twoja matkę w ostatnich chwilach jej życia, kiedy to pluła mi w twarz – dodał z błyskiem w oku.
Sheardończyk nawet nie drgnął, pomimo tego że te słowa sprawiały mu ból. Zacisnął zęby i zmusił się do spojrzenia prosto w gorejące czerwienią oko.
– Nie lżyj pamięci mojej matki – odrzekł, starając się panować nad głosem. Wewnątrz jednak szalał z wściekłości. – Obaj wiemy, że to się może skończyć tylko w jeden sposób. To sprawa między tobą a mną, więc nie mieszaj do tego innych.
– Chodzi o tego chuderlawego chłopaczka? – zapytał wilkołak, a pogarda dźwięcząca w jego głosie sprawiła, że Drasan cały się zjeżył. – Miałem zamiar zostawić go sobie na deser, po tym jak już skończę z tobą. – Ponownie się uśmiechnął.
Drasan pomyślał, że ten uśmiech musiał wywoływać atak paniki u jego ofiar. Jednak on nie należał do ofiar, już nie. Boris mógł przewidzieć niemal wszystko, poza jego zamiarami.
W mgnieniu oka skupił się i przywołał moc, stawiając pomiędzy sobą a wilkołakiem ognisty mur. To mu dało chwilę na zastanowienie. Nadal pozostawał stanowczo zbyt słaby, by wytworzyć coś ponadto.
Jednak następny dźwięk, jaki usłyszał zmroził go do szpiku kości. Okazał się nim krzyk, a właściwie nieludzkie wycie torturowanego człowieka.
Boris jednak nie działał sam.
– Obawiam się, że nie mam dziś dość cierpliwość żeby znosić twoje gierki – warknął potwór. – Dam ci jednak ostatnią szansę, smoczy bękarcie. Skończ z magicznymi sztuczkami i poddaj się, a może oszczędzę chłopaka.
Drasan warknął sfrustrowany. Nie miał wyjścia, musiał przystać na warunki Borisa. Wiedział tylko jedno: nie da się ponownie zaprowadzić prosto w krwawe szpony Dhalii. Nie tym razem.
Po dłuższej, pełnej napięcia chwili ciszy obniżył płomienie na tyle, by spojrzeć w twarz Borisa. Wilkołak nie wydawał się zaskoczony jego reakcją.
– Poddam się jeśli przysięgniesz, że Velwel odejdzie wolny – powiedział Drasan.
Boris przez chwilę udawał, że się namyśla. Po chwili odrzekł:
– Kusząca oferta… Jest jednak maleńki szczegół, o którym zapominałem wspomnieć. – Uśmiechnął się paskudnie. – Dziewczyna.
Na to słowo z głębi gardła pół-smoka dobiegł stłumiony syk.
– Dostaniesz ją po moim trupie! – syknął przez zaciśnięte zęby.
Boris zaśmiał się ochryple.
– Na to bym chętnie przystał – stwierdził cicho. – Niestety, nie jestem panem własnego losu – dodał, nie patrząc na Drasana.
– Więc przekaż to tej wywłoce. – warknął młodzieniec. Nie docierało jeszcze do niego sedno wypowiedzianych przez wilkołaka słów. – Prędzej sam się zabiję, niż pozwolę się z powrotem uwięzić.
Nie wiedział nawet, że automatycznie przyjął postawę gotowości do walki. Po jego ciele zaczynały już pełzać płomienie, a krew buzowała w żyłach. Gdyby nie działanie gaudalum, starłby Borisa na proch razem z całym tym przeklętym lasem.
Stojący naprzeciwko wilkołak również stanął na ugiętych nogach, a z jego gardła popłynął warkot. Nagle jednak zmienił zdanie, bowiem jego gibkie ciało zwiotczało, a usta rozciągnęły się w paskudnym uśmiechu.
– Chcesz układu? – zapytał głosem Dhalii, łypiąc na młodzieńca czerwonym okiem. – Proszę bardzo. Proponuję jedną czystą walkę bez magii. Pojedynek między tobą a Borisem. Zasady są proste: ten, który pierwszy padnie, przegrywa.
– Od kiedy to walczysz czysto? – zapytał Drasan.
– Po prostu daję ci szansę – odrzekła Dhalia z szerokim uśmiechem, co w wykonaniu sługi, którego kontrolowała wyglądało makabrycznie. – Jeśli wygrasz, ty i twoi towarzysze odejdziecie wolno. Jeśli przegrasz, cóż… Wówczas dobrowolnie oddasz się w moje ręce.
– A co jeśli odmówię? – zapytał Drasan.
Wargi Borisa rozchyliły się w paskudnym grymasie.
– Wtedy z twojego towarzysza nie zostanie nawet tyle, byś miał co pochować.
– Zatem nie mam wyboru – odrzekł, wiedząc że jest w potrzasku. Cokolwiek postanowi, Velwel i tak zginie.
Zawsze jest jakiś wybór – usłyszał natarczywy szept. – Musisz tylko dokonać właściwego.
Posłaniec losu. Oto kim jestem – pomyślał z goryczą, sięgając po miecz.
Kawał stali zaciążył mu dziwnie w ręku, gdy przyjmował wyuczoną postawę. Walka od zawsze była jego żywiołem. Z mieczem w ręku czuł się panem swojego losu. Tym razem okazało się całkiem inaczej.
Miecz wydał się nagle ciężki i nieporęczny. Jeszcze nigdy nie czuł czegoś takiego tuż przed walką. To tak, jakby wszystko w nim krzyczało, by tego nie robił.
Tymczasem Boris wyciągnął już własne ostrze: czarne, matowe i złowrogie. Miecz ciężki, dwuręczny, przystosowany do ciosów znad głowy. Jednak wilkołak wydawał się posługiwać tą nieporęczną bronią jak wytrawny szermierz. On również przyjął już postawę i jakby dla rozgrzewki zamarkował kilka prostych cięć.
Drasan poczuł się idiotycznie z mieczem, który choć zawsze do niego należał, teraz wydawał mu się obcy. Dawniej zabójczy w jego rekach, teraz zdawał się równie nieporęczny co metalowy pręt. Spróbował oczyścić umysł, tak jak zawsze przed walką, jednak tym razem w jego myślach panował chaos. Rozpoczęcie walki w takim stanie równało się samobójstwu.
– Gotowy? – zapytał Boris, uśmiechając się złowieszczo.
Cóż za idiotyczne pytanie! Oczywiście, że nie czuł się gotowy!
Mimo to zwinął mieczem młyńca i po raz pierwszy przed pojedynkiem skłamał:
– Gotowy.
To najgorsze możliwe posunięcie, ale nie miał innego wyjścia.
Wreszcie stanęli naprzeciwko siebie, zbrojni jedynie w miecze. Tylko jeden mógł wyjść z tego starcia żywym i obaj doskonale o tym wiedzieli. Zaczęli się okrążać niczym dwa szykujące się do walki tygrysy. Drasan posuwał się powoli tanecznym krokiem, stopa za stopą. Po drugiej stronie to samo czynił Boris. Jednocześnie unieśli miecze i skoczyli ku sobie. Stal szczęknęła donośnie.
Książę nie czuł się sobą. Z trudem sparował cięcie tego wielgachnego miecza. Gdyby nie to, Boris przerąbałby go na pół. Odskoczył, usiłując na nowo złapać stary rytm, ale wilkołak nie zamierzał mu na to pozwolić. Doskoczył do niego, unosząc miecz wysoko nad głową. Młodzieniec sparował z wielkim trudem. Siła ciosu niemal powaliła go na kolana.
Drasan odepchnął przeciwnika i zawirował w piruecie. To zagranie okazało się błędem. Wilkołak raz jeszcze wykazał się zarówno szybkością, jak i sprytem. Wywinął się w uniku, tak iż cios mający odrąbać mu obie nogi trafił w powietrze. Wytrącony z równowagi książę zachwiał się, co wystarczyło jego przeciwnikowi do zadania paskudnego sztychu, który to przebił mu prawy bark.
Pół-smok zaryczał z wściekłości i bólu. Takie błędy popełniał w dalekiej przeszłości, gdy walczył ze swoim mistrzem na drewniane kije i jedyne obrażenia, jakich doznawał, to otarcia i sińce. Teraz mógł walczyć tylko lewą ręką. Wynik starcia został przesądzony.
Po raz pierwszy poczuł strach. Jeśli przegra – a jest to więcej niż pewne – będzie musiał poświecić życie Velwela albo dotrzymać umowy i oddać się w ręce czarownicy. Obie z tych opcji zdawały się na równi przerażające. Nie mógł jednak tak łatwo się poddać. Nie, dopóki jest w stanie ustać na nogach i unieść miecz.
Boris uśmiechnął się tryumfalnie.
– Spokojnie, skończymy szybko – rzekł.
Drasan zaryczał z wściekłości. Nagle jego ruchy straciły płynność, rana w ramieniu goiła się powoli, nadal jednak nie odzyskał w nim pełnej sprawności. Potwór zaatakował łatwym do przewidzenia ciosem z półobrotu. Pół-smok wykonał unik i przypuścił kontratak, ale przeciwnik sparował bez większego trudu. Okazał się dla niego za szybki. Chciał co rychlej skończyć tę męczącą walkę i wiedział jak. Liczył na to, że młodzieniec na moment straci koncentrację, co przesądzi o jego przegranej.
Książę ponownie wywinął się w uniku, o włos unikając morderczego ostrza. Odskoczył i zaatakował raz jeszcze, celując w nogi. Chciał to zakończyć, nim do reszty straci siły. Jak dotąd nie udało mu się nawet zadrasnąć wilkołaka. Ten atak stał się aktem desperacji. I znowu trafił powietrze. Boris wykonał salto do tyłu i wylądował w półprzysiadzie.
Pół-smok warknął, obnażając zęby.
Prawe ramię rwało go nieprzyjemnie. Musiał coś zrobić albo przegra. I wówczas przyszło rozwiązanie. Boris miał tylko jedno oko, co znacznie ograniczało jego pole widzenia. Aby wygrać, musiał wykorzystać ten fakt na swoją korzyść.
Wilkołak posiadał przewagę szybkości i siły. Drasan zyskał tylko jedną jedyną szansę na to, by trafić w miejsce, które zapewni mu zwycięstwo.
Z ta myślą wyprostował się i raz jeszcze przyjął postawę, ignorując ból w ramieniu. Boris od razu do niego doskoczył. Wymienili kilka ciosów, przy czym ostatni niemal zgruchotał księciu lewy bark. I wówczas młodzieniec zawirował, ostrze świsnęło w powietrzu rozcięło ramię jego przeciwnika. Potwór zachwiał się. Choć już zaczęła się przyspieszona regeneracja, rana znacznie go osłabiła.
I właśnie ten moment wystarczył Drasanowi na zadanie ostatecznego ciosu. Tym razem celował w nogi. Klinga świsnęła złowrogo, po czym rozcięła jego lewe udo. Trysnęła fontanna krwi, a pod wilkołakiem ugięły się kolana.
Walka została skończona.
Drasan przystawił ociekające krwią ostrze do gardła swojego zaprzysięgłego wroga. W żyłach pulsowała mu wieloletnia nienawiść do tego potwora. Jednak kiedy Boris utkwił w nim swoje jedyne oko, ten zawahał się.
– No dalej! – zachęcał go wilkołak. – Zakończ to. Moje życie to i tak jedna wielka udręka.
Rezygnacja w jego głosie sprawiła, że książę mimo woli zaczął go żałować. Boris nie cieszył się wolnością, jego życie należało do Dhalii. Nie posiadał wolnej woli.
Patrząc na swojego śmiertelnego wroga, Drasan po raz kolejny się wahał. Wiedział, że Boris to bestia i należy go zabić, ale jakoś nie mógł się na to zdobyć. Pomimo palącej mu trzewia nienawiści nie potrafił zadać śmiertelnego ciosu temu strzępowi żywej istoty.